2009

2009.04.09 Kazanie Wielkanocne

Przeszłość to nie przeszłość. Teraźniejszość to nie teraźniejszość. Co to znaczy, kochać kogoś?

Ciało ma swoją własną mądrość; i od ciała też wywodzi umysł. Naszym zadaniem jest pozwolić ciału i umysłowi osiągnąć stan harmonijny, i nie wchodzić sobie w drogę. Jak już naprawdę na to pozwolimy, zrozumiemy, że umysł i ciało kręcą się na tym świecie, przybywając i zanikając.

 ~ o ~

Wyobrażam sobie Szymona z Cyreny, zwykły chłop. Widzę go, idącego powoli, wyczerpanego pracą, wracającego z pól do miasta; jego ciało jest ciężkie – już z niego zrezygnował – nie powstrzymuje się. Porusza się powoli i z godnością. O niczym nie myśli; czuje słońce.

Widzi zamieszanie, tłum; przez przypadek zostaje wciągnięty do środka, popychany pod prąd. Nie jest jednak zdenerwowany czy zaniepokojony. Przyjmuje to wszystko; czuje to w swoich kończynach, w swoim brzuchu, w swoim oddechu.

Teraz podnosi krzyż, i trzymając go idzie za Jezusem. Olbrzymi ciężar tamtej chwili nie wydaje mu się uciążliwy, choć znakomicie czuje jej moc. Jest świadomy tego, że niesie krzyż; jest świadomy, że idzie; jest świadomy, że wielu ludzi patrzy, tak jakby byliby nim samym.

Tak to już jest: sposób w który każdy został wybrany do odkrycia tego, co wyraźnie się dzieje. Jest on po prostu obecny; on myśli lub nie myśli; żyje lub nie żyje; to wszystko albo się dzieje albo nie.

Po ukrzyżowaniu Jezusa, Szymon długo stoi w pobliżu, w milczeniu, przez zmrok i noc. Świat się uspakaja, zamiera i znika. Nie jest pewien tego co mu się przydarzyło: czuje się zmieniony, zmieniony całkowicie.

~ o ~

A być może to w cale nie było tak. Może Szymon, szedł z pól pełen złości na pracę tego dnia, chcąc przede wszystkim wrócić do domu; i kiedy zauważa tłum jeszcze z oddali, instynktownie stara się go uniknąć. Ale tłum jest zbyt rozległy i – właśnie w tamtej chwili – obrzmiewa, zarasta i pochłania go.

Widzą go żołnierze i, ponieważ jest tak niezwykle wysoki – co komicznie kontrastuje z niskim wzrostem Jezusa – wybierają go jako tego, który musi wziąć krzyż na swoje barki. Próbuje stawiać opór, bez skutku; krzyż wydaje mu się być niewiarygodnie ciężki; idzie, wpatrując się w lekko zgięte plecy Jezusa, które ruszają się przed nim, tak żarliwie i rozważnie.

On gardzi tymi plecami; gardzi tymi żołnierzami; gardzi tym hałaśliwym, groteskowym tłumem wśród którego niektórzy ryczą, chwiejąc się w hipnotyzującym rytmie, a inni stoją w absolutnej ciszy i bezruchu. Gardzi każdym własnym krokiem, każdą chwilą własnego życia.

Po ukrzyżowaniu płacze – przez całą noc – dla samego siebie, i w sprawie własnego zmieszania. Jeszcze dwa razy słońce wschodzi, wspina się, zachodzi i znika za drzewami w ciemność, ale on o tym nie wie. Płacze dalej, zupełnie gubiąc się w tym płaczu, który wydaje mu się być płaczem kogoś innego.

Nie wraca po tym wszystkim do domu, i nigdy więcej już do domu nie wróci.

~ o ~

A być może również tak się nie stało. (Mogłoby tak być, natomiast mogłoby być zupełnie inaczej.) Mogłoby tak być, że Szymon z Cyreny szedł z pól do końca ekstatyczny, podniecony. Młody i silny, całe jego ciało słuchało rytmów wiosny.


W tamtejszym dniu, praca na polach była zupełnie ekscytująca. Zajmowali się sianiem, i naprawdę dobrze im poszło. Młode kobiety były bardzo piękne, trzymając siano w fałdach swoich fartuchów; i na wzgórzach było pełno kwiatów polnych; i słońca było pełno, na przestrzeni błękitnego nieba, które dziś wydaje się szersze i wyraźniejsze niż zwykle.

Widzi tłum - i coś go do niego przyciąga. I jest do podniesienia krzyża przymuszony – nie przez żołnierzy, nie przez litość, nie przez smutek – a raczej przez moc własnego żywego odczucia. To jest tak jakby siła firmamentu czy pól i gór – pełnych nowego życia – przyciągają go w tłum, żeby krzyż podniósł. Albo może nie tak; może to jego silne poczucie człowieczeństwa, zmieniające pęd tłumu tak, że krzyż jakoś sam wyobraża sobie drogę w jego ręce.

Niesie go, niemal oślepiony własnymi łzami, ale nie potyka się. Ubita ziemi drogi wznosi się łagodnie i doskonale, aby napotkać każdy jego krok. Jezus rusza się powoli i poważnie przed nim.

Po ukrzyżowaniu, Szymon dołącza do Wspólnoty Zwolenników. Nie zastanawia się nad tym, nawet o tym nie myśli; nie jest człowiekiem religijnym. Jest to po prostu coś naturalnego, niezbędnego. Tak jak we właściwym czasie otwierają się kwiaty a nasiona kiełkują, tak Szymon podąża za własnym człowieczeństwem.

~ o ~

A być może on nigdy nie podniósł krzyża, bo w Księdze Jana nie jest wcale nadmieniony. W tamtej Księdze nikt nie pomaga Jezusowi w podniesieniu krzyża, więc być może nigdy się to nie zdarzyło.

Idąc z pól – człowiek prosty, człowiek rzetelny i wierny – widząc ten spektakl, czuł się zakłopotany: Szymon był głuchoniemy.

Nie potrafił tego zrozumieć. Wydawało mu się, że niektórzy się śmieją, poklepując się po plecach, skręceni śmiechem; inni zdawali się płakać, wydając z siebie coś, co wyglądało na niewiarogodnie przeciągłe jęki, rozciągając ręce ku niebu. Poczuł się zmieszany.

Ale oglądając tego niskiego człowieka, powoli mijając go, cierpliwie ciągnącego krzyż za sobą, Szymon poczuł się wzruszony. Było to coś, czego dotąd nigdy nie doświadczył: nie mógł dostrzec różnicy między sobą a człowiekiem noszącym krzyż. Jego ciało wydawało mu się być ani ograniczone przez jego miejsce w czasie i przestrzeni - ani nieograniczone. Jego uczucia nie wydawały mu się być ograniczone ciężarem własnych emocji - ani nimi nieograniczone. W jego ciele znalazły się wszelkie czasy i miejsca; w jego własnym uczuciu znalazły się wszelkie uczucia. Doświadczył takiego spokoju, jakiego nigdy dotąd nie zaznał. Zrozumiał po raz pierwszy bezwzględną poprawność tego człowieka kim był.
Być może piękno doświadczenia Szymona spowodowało, że Mateusz, Marek i Łukasz później pisali, że on faktycznie podniósł krzyż, bo w sensie głębszym tak się stało.

~ o ~

Zastanawiam się, z jakiego drewna krzyż był robiony. Czy było to stare wysuszone drewno, czy zielone drewno? Czy miało jakiś zapach, a jeśli tak to jaki? Czy było w dotyku szorstkie czy gładkie? Czy było to drewno olchowe, czy cedrowe, czy sosnowe? Bardzo możliwe, że to było drewno cyprysowe; aż po dziś dzień rośnie dużo cyprysów na Ziemi Świętej.
Pewien mnich kiedyś pytał mistrza Zhaozhou: „Jaka jest żywa istota zen?” I Zhaozhou powiedział „Tamten cyprys, który rośnie na podwórku”.

~ o ~

Prawdziwe współczucie, prawdziwe życie – które jest tym samym co współczucie – jest życiem świadomym. i świadomość znaczy brak trwałego przywiązania do samego siebie, czy do naszych uczuć, myśli czy koncepcji na temat pożądanego stanu rzeczy. Oznacza puszczenie naszego myślenia albo, może, podążanie za myśleniem naszym aż do końca, gdzie wykracza poza osobę którą jesteśmy, obejmując wszystko. W ten sposób trafiamy w bezpośredni kontakt z rzeczywistym stanem rzeczy, co jest dużo bardziej zaskakujące – i dużo piękniejsze – niż cokolwiek, co moglibyśmy sami wymyślić.

Możemy się czuć dobrze lub źle, uradowani czy udręczeni, życzliwi czy nie; i musimy wiedzieć jak się czujemy. I nie ma żadnego uczucia, które nie byłoby zgodne z naszym prawdziwym ludzkim życiem: każde uczucie ludzkie jest w porządku.

Natomiast bez względu na to co czujemy, musimy się wysilać, aby się w tym nie zatracić. Potrzebujemy czuć to co czujemy, ale nie stawać się ofiarą naszych uczuć. Musimy siebie usadowić w naszym życiu i w naszych uczuciach, wszystko zharmonizować w naszym ciele i umyśle, i być przygotowanym na nadejście życia. To jest coś, do czego my wszyscy mamy potencjał, więc nie jest to walką czy wielkim zadaniem czy czymś niemożliwym. Ale wymaga trochę wysiłku; wymaga trochę troski, trochę uwagi i, w końcu, trochę miłości.
Jak to zrobić? Sposób jest bardzo prosty. Jest aż za prosty. Musimy być tacy nieskomplikowani jak wyobraziłem sobie, że był Szymon z Cyreny. Musimy odpuścić naszą koncepcję dotyczącą tego kim jesteśmy i co powinniśmy robić – po prostu reagując całym sercem, nie wstrzymując niczego, na otoczenie. Możemy wyjść na głupców; w porządku: nic złego w byciu głupcem. Może stracimy wszystko – nawet nasze ciało i umysł – w porządku: tak czy tak to stracimy.

I najlepiej się stanie, jeśli nie przylepimy się, tak jak klej, do chrześcijaństwa, czy zen, czy religii, czy dobroci, czy współczucia, czy własnej racji. Tak czy owak, w końcu nie można się przylepiać do jakiegokolwiek z tych rzeczy: życie i śmierć nas odczepią, czy chcemy być odczepieni czy nie.

~ o ~

Jeszcze raz: pewien mnich kiedyś pytał mistrza Zhaozhou: „Jaka jest żywa istota zen?” I Zhaozhou odpowiadał „Tamten cyprys, który rośnie w podwórku”. I drugi mnich – kiedy to słyszał – protestował, mówiąc „Nauczycielu, nie stosuj przedmiotu do naprowadzania ludzi”; i mistrz Zhaozhou mówił „Nie stosuję przedmiotu do naprowadzania nikogo”, i mnich mówił „Więc jaka jest istota zen?” Zhaozhou: „Tamten cyprys, który rośnie w podwórku”.

Po śmierci Zhaozhou, jeden z jego uczniów poszedł do innego mistrza, i mistrz ten zapytał tego ucznia: „Słyszałem, że Twój nauczyciel miał powiedzenie «Tamten cyprys, który rośnie w podwórku» - czy to prawda?” Uczeń odpowiadał „Nie”. I mistrz mówił „Wszyscy, którzy tu byli od Zhaozhou mówili mi, że on tak powiedział. Przecież z tego powodu stał się sławny; jak możesz mówić, że on tego nie powiedział?” I mówił uczeń Zhaozhou: „Mój niedawno zmarły mistrz nigdy czegoś takiego nie powiedział; proszę nie go zniesławiać, kiedy już go nie ma”.

Cyprys to nie cyprys, krzyż to nie krzyż, Jezus to nie Jezus, Ty to nie Ty, ja to nie ja, przeszłość to nie przeszłość, teraźniejszość to nie teraźniejszość. Co to znaczy, kochać kogoś ciałem, umysłem, sercem, w jednolitej całości, oddychając razem w ciszy?

 

Norman Fisher