Plum Village, EIAB, Facebook

logo-circle-pv-hills

logo-eiab

Thich Nhat Hanh   Facebook 2014-11-15 07-37-50

NIC SIĘ NIE RODZI, NIC NIE UMIERA

Fran­cu­ski uczony, Lavo­isier, orzekł: […] „Nic się nie rodzi, nic nie umiera”. Cho­ciaż nie był prak­tyku­ją­cym bud­dy­stą, lecz naukow­cem, odna­lazł tę samą prawdę, którą odkrył Budda.Nasza praw­dziwa natura to w isto­cie coś, co ni­gdy się nie rodzi i ni­gdy nie umiera. Dopiero gdy dotrzemy do naszej praw­dzi­wej natury, będziemy mogli pozbyć się lęku przed nie­ist­nie­niem, przed uni­ce­stwie­niem.Budda powie­dział, że kiedy warunki są sprzy­ja­jące, coś się poja­wia, my zaś mówimy, że ist­nieje. Gdy jeden lub wię­cej tych warun­ków zanika i rzecz nie poja­wia się już w dotych­cza­sowy spo­sób, mówimy, że nie ist­nieje. Budda nauczał, że okre­śla­nie rze­czy w kate­go­riach ist­nie­nia i nieist­nie­nia jest błędne. W rze­czywistości nie można ni­gdy powie­dzieć, że coś ist­nieje lub nie ist­nieje „abso­lut­nie”.

Bar­dzo łatwo się o tym prze­ko­nać na przy­kła­dzie tele­wi­zji czy radia. Może się zda­rzyć, że będziemy w pokoju, w któ­rym nie ma ani odbior­nika tele­wi­zyj­nego, ani radio­wego. Sie­dząc w takim pokoju, możemy sądzić, że pro­gramy tele­wi­zyjne lub radiowe w nim „nie ist­nieją”. Ale prze­cież wszy­scy wiemy, że pokój ten prze­ni­kają naj­róż­niej­sze sygnały. Sygnały pro­gra­mów tele­wi­zyj­nych i radio­wych docie­rają wszę­dzie. Potrze­bu­jemy tylko jed­nego warunku – odbior­nika tele­wi­zyj­nego lub radio­wego – a w pokoju zaist­nieje mno­gość form, kolo­rów i dźwię­ków. Nie mogli­by­śmy w zgo­dzie z prawdą stwier­dzić, że sygnały te nie ist­nieją, tylko dla­tego, że nie mamy radia czy tele­wi­zora, by móc je ode­brać i pozwo­lić im się poja­wić. Wyda­wało nam się jedy­nie, że nie ist­nieją, ponie­waż przy­czyny i warunki nie pozwa­lały im „zma­te­ria­li­zo­wać” się w naszym pokoju. Tak więc wów­czas, w tym pokoju, mówimy, że sygnały te nie ist­nieją. Nie można jed­nak sądzić, że coś nie ist­nieje, tylko dla­tego, że nie reje­strują tego nasze zmy­sły. To wła­śnie nasze poję­cia „bycia” i „nie­by­cia” mącą nam w gło­wach. To wła­śnie one każą nam myśleć, że coś ist­nieje lub nie ist­nieje. Pojęć ist­nie­nia i nieist­nie­nia nie da się zasto­so­wać do rze­czy­wi­sto­ści­.

ODNALEŹĆ UTRACONYCH NAJBLIŻSZYCH

To samo dzieje się, kiedy tracimy bardzo bliską osobę. Kiedy warunki nie sprzyjają dalszemu życiu, nasi najbliżsi wycofują się. Gdy straciłem matkę, bardzo cierpiałem. W wieku siedmiu czy ośmiu lat trudno myśleć o tym, że pewnego dnia utraci się matkę. W końcu wszyscy dorastamy i tracimy nasze matki; jeżeli natomiast wiesz, jak praktykować, z nadejściem czasu rozłąki nie będziesz cierpiał tak bardzo. Bardzo szybko pojmiesz, że twoja matka na zawsze pozostanie w tobie żywa. 

 W dniu śmierci matki zapisałem w dzienniku: „A więc nadeszło to wielkie nieszczęście mojego życia". Po jej odejściu cierpiałem ponad rok. Ale pewnej nocy, w mojej pustelni w górach Wietnamu, matka przyśniła mi się. Siedziałem obok niej i cudownie nam się rozmawiało. Wyglądała młodo i była piękna, ze spływającą w dół kaskadą włosów. Była to wielka przyjemność, móc tak siedzieć z nią i rozmawiać, jak gdyby nie umarła. Kiedy się obudziłem około drugiej w nocy, odczułem bardzo mocno, że nigdy jej nie utraciłem. Wrażenie, że ciągle ze mną jest, było niezwykle wyraźne. Zrozumiałem wtedy, że strata matki była jedynie tworem mojego umysłu. W owej chwili było dla mnie oczywiste, że matka zawsze żyje we mnie.

Otwarłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz. Cały stok był skąpany w świetle Księżyca. Wzgórze porastały krzewy herbaty; moja samotnia była przyczepiona do niego w połowie stoku, powyżej świątyni. Idąc powoli wzdłuż srebrnych krzewów, zauważyłem, że matka ciągłe jest ze mną. Była światłem Księżyca i pieściła mnie tak, jak robiła to niegdyś często, bardzo czule, ujmująco... cudownie! Za każdym razem, gdy moja stopa dotykała ziemi, czułem, że matka jest ze mną. Wiedziałem, że to ciało nie jest wyłącznie moje, lecz jest przedłużeniem mojej matki i mojego ojca, moich dziadków i pradziadków. Wszystkich moich przodków. Stopy, które uważałem za „moje", były w istocie „naszymi" stopami. Ślady w wilgotnej ziemi zostawiałem razem z matką.Od tamtej pory nie myślałem już nigdy, że nie mam matki. Wystarczyło, że spojrzałem na moją dłoń, że poczułem delikatny powiew wiatru na twarzy albo ziemię pod stopami, a przypominałem sobie, że matka jest zawsze ze mną, zawsze, gdy tylko jej potrzebuję.

Kiedy tracisz ukochaną osobę, cierpisz. Ale jeśli będziesz umiał spojrzeć wystarczająco głęboko, być może zrozumiesz, że jej prawdziwa natura nigdy się nie rodzi i nigdy nie umiera. Coś się pojawia i przestaje się pojawiać, by potem znów się pojawić. Musisz być bardzo uważny i czujny, by dostrzec nowe pojawienie się konkretnego człowieka. Ale dzięki wytężonej praktyce możesz się tego nauczyć.Weź zatem za rękę człowieka, który poznał tę praktykę, i udajcie się na medytacyjny spacer. Zwracaj uwagę na wszystkie liście, kwiaty, ptaki i krople rosy. Jeśli uda ci się przystanąć i głęboko w nie wejrzeć, dostrzeżesz, że kochany przez ciebie człowiek wciąż materializuje się w wielu formach. I wtedy znów będziesz mógł cieszyć się życiem.

Thich Nhat Hanh - Śmierci nie ma, lęku nie ma